Gatunki ryb oraz możliwości połowów w północnej Szwecji . Dla tych, którzy poszukują spokoju i otwartego krajobrazu północna Szwecja jest jak powrót do korzeni. Tam daleko na północy, za kołem polarnym, odnajdziemy ostatnie odludne pustkowia Europy wraz ze światowej klasy łowiskami pstrąga, golca i lipienia, ale również
Tamtejsze płocie, leszcze czy liny łowione tuż przy trzcinkach mogą naprawdę stanowić świetną zabawę i źródło sporej satysfakcji, a i zazdrości kolegów „po kiju” po powrocie do kraju. Wreszcie trocie, łososie i pstrągi – cel i marzenie wielu wędkarzy.
Wyprawa na ryby do Szwecji W czerwcu jedziemy na ryby do środkowej SZWECJI. Cel: szczupaki, okonie pstrągi i lipienie. Mamy wolne miejsca. Zainteresowanych zapraszam na priv.
Do dyspozycji będą komfortowe kabiny 4-, 3- i 2-osobowe, w każdej z nich dostępna jest łazienka z prysznicem. Infrastruktura. Na pokładzie statku są sklepy, restauracje z bogatym menu, a każdego wieczora dostępne będą atrakcje w postaci pokazów tańca, muzyki na żywo czy karaoke.
Parszywa 13, czyli co na pewno trzeba załatwić zanim rzucisz wszystko; Gdzie spać podczas podróży? Rowerem, samochodem czy na pieszo? Czyli jak podróżować. Zwiedzanie. Rzym, 13 miejsc które musisz zobaczyć! Rzymskie podziemia – miasto na mieście; Ile kościołów jest w Rzymie i które warto zobaczyć?
Wyprawa do Kostaryki w roku 2009 była naszą pierwszą wędkarską przygodą w tych rejonach świata. Niewielu wędkarzy wyrusza do Szwecji na ryby latem
Dlatego co jakiś czas wprowadzamy do oferty kolejną lapońską nowość. Rejon Sandsele, który odwiedziliśmy w 2021 roku, zasługuje z pewnością na wysoką ocenę. Rzeka Vindelälven należy do najlepszych łowisk Szwecji . Ma długość ok. 450 kilometrów, co lokuje ją w gronie najdłuższych szwedzkich rzek (piąte miejsce pod
Ryby Szwecja na Allegro.pl - Zróżnicowany zbiór ofert, najlepsze ceny i promocje. Wejdź i znajdź to, czego szukasz!
Przykładowo, w Szwecji niektóre metody wędkarskie są zakazane na wybranych akwenach i w pewnych porach roku, a część łowisk jest dostępnych jedynie w sezonie. Choć w szwedzkich jeziorach aż roi się od ryb, musisz przestrzegać surowych limitów wielkościowych i ilościowych, np. od 2017 roku nie można zabierać szczupaka z
Na promie | 41 komentarzy. Nie wiem, jak Wy, ale ja mam to zawsze! Reisefieber określane jako stan zdenerwowania, jakiegoś wręcz napięcia przed podróżą. Słowo, jak się łatwo domyśleć, pochodzi z języka niemieckiego. Czy zapoznanie się z pewnego rodzaju instrukcją dotyczącą wyjazdu, zniweluje ten nasz stan?
szbO2. 02 - 12 - 2021 Pierwszy dzień grudnia już za nami. Zdecydowaliśmy wybrać się na pierwszą wyprawę wędkarską tej zimy i przełamać pierwsze lody. Nie zmarzliśmy, nie przemoknęliśmy, złowiliśmy wiele wspaniałych ryb. Grupa wędkarska Graff Team wybrała się w ostatnich dniach na wyprawę wędkarską. Zimowy sezon wędkarski się rozpoczyna. Pierwsze lody zostały przełamane przez Darka i kompanów jego wyprawy. Panowie wybrali się nad wodę i zastali pierwszy lód, śnieg oraz niższe temperatury. Jesień w tym roku była stosunkowo łagodna, z kolei zima rozpoczyna się na całego. Końcówka listopada oraz początek grudnia w tym roku to śnieg, mocny wiatr oraz pierwsze oblodzone łowiska. Darek wraz z przyjaciółmi wybrali się na wędkarską przygodę do Szwecji. Grudzień to miesiąc, w którym coraz mniej wędkarzy wybiera się na spinning, głównie za sprawą oblodzeń, mrozów oraz niesprzyjających warunków atmosferycznych. Jest to też okres, w którym ludzie przygotowują się do Świąt i mają mniej czasu. Szczupaki, sandacze, bolenie gromadzą energię na późniejsze miesiące zimy. My jej mielśmy pod dostatkiem dlatego też zdecydowaliśmy się na wyprawę do Szwecji. Wędkarska wyprawa do Szwecji Nie było łatwo, bowiem Szwecja przywitała nas naprawdę niskimi temperaturami. W dzień do - 10 C, z kolei w nocy nawet - 15 C. Byliśmy jednak na to przygotowani, wyciągnęliśmy z szafy zimowe komplety wypornościowe 215-B oraz termobieliznę. Jak tylko dojechaliśy na miejsce zabraliśmy łódź oraz wyruszyliśmy w drogę. Przynajmniej tak nam się wydawało, że szybko wyruszymy, ponieważ nie było łatwo z uwagi na duże opady śniegu, jak również lód, który za dnia był rzeczywiście kruchy, ale w nocy mógł unieruchomić naszą łódź na stałe. Im dalej, tym lepiej. O poranku okazało się, że gdy tylko wypłynęliśmy na otwartą, mniej oblodzoną wodę coś zaczyna się pojawiać. Coś zaczyna się dziać. Coś zaczyna, wreszcie, brać. Nie zależnie od tego, czy chcieliśmy łowić sandacza, szczupaka czy bolenia, ryby te w okresie zimowych nie zadowalały małe przynęty. Wolą one najzwyczajniej w świecie upolować coś większego, aby w trudnych warunkach również dla nich, oszczędzać energię, zamiast uganiać się za drobnicą. Dlatego też zdecydowaliśmy się na przynęty minimum 8 centymetrowe. Jeżeli mowa o kolorystyce, to zależnie od upodobań, wybieraliśmy raz jaskrawe, fluo kolory, a innym razem stonowane przynęty. Jeżeli nie znamy łowiska, na samym początku należy zacząć od stonowanej kolorystyki przynęt. Dlaczego? A no dlatego, ponieważ w tym okresie woda jest bardzo czysta i przejszysta, dzięki czemu ryba dostrzeże nawet mniej jaskrawe gumki. Drapieżnik, który będzie w pobliżu przynęty na pewno nie będzie miał również problemów z jej dostrzeżeniem z uwagi na mniejszą ilość, bądź komplety brak, porostów oraz glonów. Można zatem łowić z klasycznego opadu bądź wleczenia. Gdzie łowić na spinning w grudniu? To pytanie jest bardzo ważne, aby w chłodnych i niesprzyjających warunkach atmosferycznych nie tracić czasu. W naszym przypadku łowiliśmy na otwartych przestrzeniach ale i głęboko. W tym okresie ryby trzymają się dna przede wszystkim dlatego, że jest tam nieco cieplejsza woda. Ponadto warto próbować również szukać drapieżników w miejscach typu dołki, zagłębienia za drzewami czy filarami mostów. Należy obserować również wędkarzy gruntowych i spławikowych, bowiem tam gdzie oni łowią, jest ryba biała, a więc jest i szansa na ryby drapieżne. Martwiła nas tylko aura, poniewaz temperatury nie schodziły za dnia powyżej - 10 C, ale byliśmy do tego dobrze przygotowani. Nasze komplety w trakcie opadów marznącego śniegu i deszczu zostały wręcz oblodzone. Obawy potwierdziły się już pierwszego popołudnia - łatwo nie będzie, ale kto nie da rady, jak nie my?! Cieszyło nas jednak to, że ryby były naprawdę aktywne. Jezioro prezentowało się naprawdę ciekawie, ponieważ były na nim wszystkie typy podręcznikowych miejsc do wędkarskich wypraw. Tak jak wspominaliśmy wcześniej, dołki, wzniesienia oraz bardzo przejrzystą wodę. Jedno miejsce jednak przykuło naszą uwagę najbardziej - zmarznięte, niewielkie jezioro, które marzło wręcz na naszych oczach. W pewnym momencie musieliśmy zmienić miejscówkę i wrócić na sprawdzone miejsce. To w jaki sposób to zrobiliśmy i z jakimi warunkami musieliśmy się zmierzyć w Szwecji możecie obejrzeć poniżej. Złowiliśmy wiele pięknych ryb i wynaleźliśmy nową metodę łowienia Podsumowując, Szwecja nie jest taka straszna, jak ją opisują. To, że wędkarze tutaj potrafią przemarznąć lub ich wyprawy są źle zaplanowane to nie wina pogody, to wina nieodpowiedniego przygotowania. Na takie temperatury odpowiednio ciepły i wodoodporny komplet wędkarski to podstawa. Nas dodatkowo chroniła bielizna termoaktywna, które utrzymywała odpowiednią temperaturę naszych ciał podczas uganiania się za drapieżnikami. Szwecja to jednak kraj, w którym szczególną uwagę należy zwracać na temperaturę. Ma ona wpływ na wszystko. Woda tutaj szybko traci temperaturę, a lód pojawia się na oczach wędkarza, toteż należy ostrożnie planować wybieranie się na wędkarską miejscówkę, aby móc wrócić, zanim jezioro zostanie skute. Na koniec udało nam się wynaleźć nową, bardzo innowacyjną metodę łowienia na lodzie. Nie mylić z wędkarstwem podlodowym. Łowiliśmy na lodzie i to dosłownie. (nie)Skuteczność gwarantowana, sami sprawdźcie poniżej!
Szwecja to miejsce bardzo chętnie wybierane przez polskich wędkarzy. To nie tylko świetna lokalizacja na dłuższy pobyt z przyjaciółmi lub rodziną, ale przede wszystkim na weekend z wędką. Koszta związane z wynajęciem domku wędkarskiego wraz z łódką są niewielkie. Jeśli nadal nie jesteś przekonany co do tego, czy wyruszyć na ryby do Szwecji, przeczytaj resztę wpisu. Przekonasz się, że kierunek Skandynawia to naprawdę rewelacyjny pomysł. Wędkowanie w Szwecji Dla Polaków Szwecja jest najbliższym skandynawskim sąsiadem. Kraj ten oferuje nie tylko niezapomniane widoki, ale również wspaniałe miejsca do połowu ryb. Nie bez powodu wielu wędkarzy traktuje tę lokalizację jako najlepsze miejsce za granicą, gdzie swobodnie można łowić. Jak się domyślasz niemal cały obszar Szwecji pokryty jest znakomitymi łowiskami i nie chodzi tutaj tylko o sztuczne akweny, ale przede wszystkim morze, liczne jeziora czy strumienie. Do największych plusów łowienia w Szwecji zaliczyć można fakt, że nie obowiązuje tam nakaz wypuszczania z powrotem do wody złowionych okoni oraz ryb białych. Niezależnie od tego jaki okaz złowimy, jest on nasz. Oprócz tego każdy szczupak o wadze powyżej 10 kg może być przez nas zabrany raz w tygodniu. Dla porównania w Polsce takie wydarzenie może mieć miejsce czasami tylko raz. Łowienie ryb w Szwecji Szwecja to nie tylko niekończąca się lista wspaniałych łowisk obfitujących we wspaniałe okazy. To również flora i fauna, która zachwyca przyjezdnych z Polski. Kraj ten brzydzi się kłusownictwem, dlatego łowienie ryb odbywa się tylko wtedy, gdy faktycznie są one potrzebne. Szwedzi dbają o swój kraj jak tylko mogą dlatego też nie znajdziesz tam pustych puszek po kukurydzy wokół łowiska czy niedopałków.
Czekając na wiatr – relacja Macieja Rogowieckiego Zaledwie 10 godzin wygodnej podróży promem Stena Line dzieli nas od szwedzkiego wybrzeża. Odległość niewielka, ale porównując wędkarskie możliwości jakie daje Polska i Szwecja to są to istne lata świetlne. Po krótkim rejsie przez Bałtyk trafiamy bowiem do wędkarskiego raju, gdzie ryb jest dużo a wędkarzy niewielu. Proporcja niestety odwrotnie proporcjonalna niż u nas. Hurra! Wreszcie możemy! W nowej, brutalnie poprzestawianej przez koronawirusa rzeczywistości, nasz jesienny wyjazd do Szwecji jawił się jak coś zupełnie wyjątkowego, coś, czego po prostu nie mogliśmy się doczekać. Choć każdy z nas był już tam na rybach wielokrotnie to tym razem czuliśmy podniecenie i radość jakbyśmy jechali na szkiery po raz pierwszy w życiu. Wszystkiemu winna oczywiście pandemia, która zrewidowała nasze plany po swojemu i sprawiła, że każdy zaczął patrzeć na życie chyba w trochę inny sposób. Jakby uważniej, bardziej powoli, a przede wszystkim z wdzięcznością za proste, niby zwyczajne rzeczy które tak rzadko na co dzień doceniamy. Pierwotnie wyprawę mieliśmy zaplanowaną jak to zwykle na wiosnę, ale zamknięte granice spaliły ten plan na panewce. Przełożyliśmy więc wszystko na pierwszy tydzień października i oto szczęśliwi płynęliśmy wygodnym promem do Karlskrony. Na pokładzie spotykamy wielu innych wędkarzy, rozmawiamy oczywiście o rybach, pewni siebie snujemy plany na najbliższe dni… Wszyscy cieszą się z wyjątkowo ciepłej jak na październik temperatury. Ktoś zauważa i rzuca, że „Bałtyk jak lustro” i że to „dziwne jak na tą porę roku”. Wtedy jeszcze nie wiemy, że ta wyjątkowa pogoda odbije nam się niebawem wędkarską czkawką. Złe dobrego początki Do Torhamn docieramy wcześnie, to zaledwie 30 km od promowej przystani. Ja jestem tutaj już trzeci raz, ale dla kolegów to będzie szkierowy debiut. Są zniecierpliwieni, wyposzczeni polskim bezrybiem i chcą niemal natychmiast wyruszać na spotkanie z przygodą. Rozpakowujemy więc szybko graty, jemy na szybko byle co i zanim się obejrzę już jesteśmy w porcie gotowi do wypłynięcia. Dzielimy się na dwie 2-osobowe łodzie i obieramy kurs na ciąg kamienistych, płytkich raf oddalonych o kilka kilometrów od przystani. To trudny do poruszania się, bardzo płytki obszar gdzie olbrzymie podwodne głazy porastają wielkie połacie morszczynów. Miejsce znam doskonale ze swoich wcześniejszych pobytów w Torhamn i płyniemy jak po swoje. Pogoda jest piękna, przemyka mi przez myśl, że „aż za dobra” – na niebieskim niebie pojedyncze chmurki, lekko ponad 20 C i totalne lustro na wodzie, jej powierzchni nie marszczy nawet najmniejsza falka. Rzadki komfort w tej okolicy, która normalnie słynie z dość silnych, stale wiejących wiatrów. Szczególnie w październiku! Ostrożnie wpływamy na podwodne kamienisko i rozdzielamy się aby sprawdzić jego jak największy obszar. Paweł z Marcinem płyną na południowy kraniec położony bliżej otwartego morza, a ja z Grześkiem rozpoczynamy obławianie północnej strony. W wodzie na początek ląduję spore, 20-centymetrowe gumy bez żadnego obciążenia, zbrojone na samą wkrętkę. Idą w pół wody nad morszczynami i są w Torhamn zabójczo skuteczne. Uwielbiam właśnie w ten sposób łowić – staję na podwyższonej rufie łodzi, rzucam w kamienie i obserwuję przemieszczającą się w czyściuteńkiej wodzie przynętę. Brania następują zazwyczaj w pierwszej fazie prowadzanie, 3-4 metry po tym, jak guma wpadnie do wody. Czasami jest to jedynie szybki błysk ryby pod powierzchnią połączony z mocnym szarpnięciem, a czasami widowiskowe, duże zebranie gumy połączone z efektowną eksplozją wody na morskiej tafli. Mija jednak dobre 40 minut i nie notujemy żadnego brania, nawet najdelikatniejszego. Dziwne, bo znam to miejsce dobrze i wiem z całą pewnością, że szczupaki tu są. Może przynęty nie takie? Wstępuje w nas nowe nadzieja i w ruch idą jerki i zapomniana klasyka, czyli wszelkiej odmiany wahadła na zmianę z obrotówkami. Dalej nic. Przenosimy się więc na głębszy, 3 -metrowy blat pomiędzy rafami w całości porośnięty moczarką. Blat jest duży, ma ze 2 km długości i jest idealny do obławiania w dryfie. Jednak teraz powietrze ani drgnie i co kilkanaście rzutów przestawiamy się na dziobowym elektryku. Wciąż bez kontaktu. Dzwonię do chłopaków na drugiej łodzi i przekazują mi równie hiobowe wieści. Nic nie złowili, nie mieli najmniejszego skubnięcia, odprowadzenia. Studnia totalna. Sprawdzamy z Grześkiem jeszcze kilka pewnych zazwyczaj miejscówek, a pod sam wieczór decydujemy odwiedzić metę, od której rozpoczęliśmy dzień. Rzucamy już totalnie zrezygnowani, bez nadziei na jakiś wynik. Niespodziewanie Grzesiek notuje delikatne branie i wyjmuje ledwo wymiarowego „pistoleta” zapiętego za samą skórkę. Po chwili ma następnego z tego samego miejsca, a w kolejnym rzucie 90-centrymetrowa, szeroka ryba odprowadza mu gumę do łodzi. A więc są! Są, tylko nie biorą. Mobilizujemy się i znów zaczynamy przykładać do rzucania. Doławiamy jeszcze 3 niewielkie ryby, po czym brania kończą się jak nożem uciął. Próbujemy jeszcze pół godziny ale nic to nie daje. Na przystani gorączkowe rozmowy z kolegami – jak u was, na co, gdzie? Okazuje się, że nasi towarzysze zaliczyli kompletną klapę – mieli tylko 2 delikatne skubnięcia i na tym koniec. Trudno mi w to wszystko uwierzyć, znam przecież doskonale to łowisko i wiem, że złowienie tutaj 7-8 przyzwoitych szczupaków dziennie na osobę to zwyczajny standard. Jak jednak w takim momencie wytłumaczyć to kolegom? 3…2…1 i łowimy! Mam swoją teorię dotyczącą mizernych brań, ale dla pewności dzwonię wieczorem do Magnussa – profesjonalnego przewodnika wędkarskiego w Blekinge i dobrego znajomego, z którym parę razy wędkowałem. Potwierdza on moje przypuszczenia już po minucie rozmowy – ryby nie biorą ponieważ nie wieje. Zdaniem szwedzkiego kolegi taka sytuacja potrwa jeszcze co najmniej 48 godzin, bo prognozowana jest iście letnia, bezwietrzna i przepełniona słońcem pogoda. To zła informacja biorąc pod uwagę, że do Torhamn przyjechaliśmy tylko na tydzień. Trzy dni bez wiatru oznaczałoby, że zmarnujemy połowę pobytu. Dobre wieści są takie, że zwykle szczupaki uaktywniają się bardzo mocno po takiej bezwietrznej „kaszance” i znakomicie żerują przez kilka następnych dni. Przekazuję te informacje kolegom, dzielimy okolicę na sektory i umawiamy się, że będziemy codziennie sprawdzać nowy rejon łowiska. Widać, że są trochę podłamani sytuacją, ale ciepła kolacja i szklaneczka czegoś mocniejszego poprawia zespołowe morale. Jedyne, co musimy zrobić, to uzbroić się w cierpliwość i poczekać na wiatr. Ja sam jestem jednak w środku pełen obaw. Wiem, że szczupaki dobrze reagują tu na falę i jak powieje to połowimy. Wiem jednak także, że nad morzem często po takiej kilkudniowej ciszy przychodzi nie zefirek, ale mocne wietrzysko prujące z prędkością 15-20 m/s. Nie ma najmniejszych szans, aby w taką pogodę tu wypłynąć. Jest zbyt niebezpiecznie, nawet, gdy ma się do dyspozycji szybkie i dzielne łodzie jak nasze. Przychodzi 4 dzień w Torhamn. Według prognozy to właśnie dziś miała nastąpić gwałtowna zmiana. I rzeczywiście – jeszcze zaspany wyglądam na werandę i widzę na niej wielkie krople deszczu. Na wodzie w porcie tworzy się wyraźna fala, a po niebie gonią ciężkie, szare chmury. Patrzymy w komputer na pogodę i decydujemy się na niemal natychmiastowe wypłynięcie. Już przywiewa 6 m/s a w południe ma być dwa razy tyle! Mamy też jednak trochę szczęścia – wieje idealnie ze wschodu. Co prawda to najgorszy kierunek wiatru jeśli chodzi tu o ryby, ale najlepszy jeśli chodzi o komfort pływania. Przed pełnomorską falą będziemy bowiem osłonięci przez dużą, kilkukilometrową wyspę. Zaczynamy blisko, właściwie tuż przy przystani na stokach dwóch kamiennych wysepek. Ja jeszcze wybieram przynętę z pudełka, a Grzesiek krzyczy „siedzi!”. Sekundy potem słyszę głośne „jest!” z łodzi Pawła i Marcina, oddalonej od nas o kilkanaście metrów. Drżącymi łapami posyłam zestaw uzbrojony w srebrnego 15-centymetrowego Relaxa na skraj morszczynów i także mam branie. Ale jakie! Po nieśmiałych lekkich skubnięciach, do których przyzwyczailiśmy się przez ostatnie trzy dni, nie został nawet ślad. Brania są potężne, zachłanne, widać, że ryby są na wielkim żarciu. Pływamy od wyspy do wyspy i z każdego miejsca zdejmujemy po kilka szczupaków od 60 do 90 cm! Tak samo jest na porośniętych roślinnością blatach. Esoxy walą mocno i w każdy rodzaj przynęty. Są grube, piekielnie silne i ślicznie wybarwione w złotozielonym odcieniu. Cieszymy się jak małe dzieci. W niepamięć poszły niedawne trudy i rozczarowanie. Nikomu nie straszny też lejący na głowę deszcz i porywisty wiatr. Teraz jest nasz moment, odkuwamy się i liczy się tylko ta chwila! Wieczorem, już na przystani, wszyscy szczęśliwi. U Pawła i Marcina na pokładzie wylądowało 30 ryb, u mnie i Grześka prawie 40. Wspaniały dzień, na który warto było czekać. Kolacja przeciąga się do nocy, są żarty, śmiechy, toasty a w koszu na śmieci lądują kolejne puste butelki po winie….Chwilo trwaj! Od czwartku do soboty sytuacja się stabilizuje, a wiatr wciąż dmucha ze wschodu. Ryby biorą nieźle, ale już bez takiego wariactwa jak w pierwszy dzień po zmianie pogody. Nie mamy jednak najmniejszych powodów do narzekań. Średnio, na pokład łodzi „wjeżdża” codziennie 15-20 ryb co uznajemy za przyzwoity wynik. Jest sporo 80-tek, kilka szczupaków przekracza 90 centymetrów. W bardzo płytkiej, trzcinowej zatoce nie przekraczającej 0,5 m głębokości namierzamy kilka ponadmetrowych ryb. Niestety tym razem to one mają więcej szczęścia. Paweł traci swoją „mamuśkę” przy podbieraniu, mi z kolej olbrzymi szczupak wychodzi do jerka tuż przy burcie łodzi, ale nie trafia w poruszającą się zakosami przynętę. Drugi raz nie udaje mi się go skusić do ataku. Nie martwię się tym jednak, takie jest wędkarstwo. A poza tym zarezerwowaliśmy sobie już przyjazd to Torhamn w następnym sezonie! Maciek Rogowiecki