Zaskakujące? Umiesz liczyćlicz na Siebie w Polsce nie obowiązuje?czy naprawdę jeszcze mamy czas, jeszcze za wcześnie i jakoś to będzie..?Zapraszamy Umiesz liczyć, licz na siebie! Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej Umiesz liczyć, licz na sobie- przyznacie chyba racje, ze często wypowiadamy to zdanie w sposób sarkastyczny, tak, aby podkreślić to, ze nie możemy liczyć na pomoc osób, które nas otaczają i ktore są nam w pewniej sposób bliskie. Rozmowa to jest magiczne słowo jeśli wiesz jak z niego korzystać potrafi rozwiązać wiele twoich problemówTwoja Ms.Racja PRO. Tak. W ogóle należy liczyć na siebie, a potem być może ktoś się dosiądzie albo nie. Dosiądzie się i oskubie, rzadziej pomoże. Tak się składa, że palec nie boli solidarnie. Komuś np. coś doskwiera, a mnie nie. Jeden nie skończył nawet podstawówki, a drugi był na uniwersytecie, więc trzeba liczyć na siebie. Chyba że poprawa zdrowia w angielskich idiomach i phrasal verbs. Tym, którzy zmagają się z chorobą, życzymy szybkiego powrotu do zdrowia, czyli po angielsku: play Get well soon! W dojściu do siebie mogą pomóc właściwie dobrane leki. Trzeba tylko poczekać, aż zaczną działać: play kick in. „Umiesz liczyć, licz na siebie” – to popularne nad Wisłą powiedzenie moim zdaniem o wiele lepiej opisuje kobiety niż mężczyzn. I mam wrażenie, że dorastające dziewczynki często Umiesz liczyć, licz na siebie Pod dzisiejszym wpisem pana Gabriela zaczęła się dyskusja, nie pierwsza zresztą tego typu, idąca w kierunku wskazywania winnych, czyli wyborców spolaryzowanych hasłowo 500+/-. Umiesz liczyć, licz na siebie. Odp: Skrzynia biegów 5r55N problem « Odpowiedź #12 dnia: Październik 02, 2021, 12:22:03 pm W dniu dzisiejszym w Informacjach na Polsacie była mowa o planach zmian administracyjnych. Jednak nie o jakichś wielkich zmianach, a o powstaniu województwa Środkowopomorskiego. h8XHYx. Kursy, szkolenia, warsztaty, rekolekcje… Tylko po co Ci to? Nie szkoda czasu i pieniędzy? Przecież zamiast tego można wyjść ze znajomymi na imprezę, a za ”zaoszczędzone” pieniądze kupić nową bluzkę. Tak powiedziałaby Ci niejedna osoba… Tak często myśli tzw. współczesny świat… Te wszystkie wymienione działania robimy jednak „po coś”. Nie wierzysz? Przeczytaj! Na początek zacznę od siebie Czasu, jaki poświęciłam na udział w szkoleniach, warsztatach, czy kursach, nie zliczę – wiem to. Na potrzeby tego artykułu przekalkulowałam, ile było tego w ostatnim roku. 8 kursów, warsztaty z 4 dziedzin, 2 weekendy rekolekcyjne i 2-tygodniowe rekolekcje „w drodze”. Ok. 30 książek głównie związanych z moim zawodem, coachingiem, czy zarządzaniem. Dużo? Myślę, że ciągle za mało i dobę można by jeszcze rozciągnąć! KSM to organizacja, która pokazała mi, że ważna jest wiedza z wielu dziedzin, a tylko ciągły rozwój i wymaganie od siebie może zagwarantować sukces. Szkolenia, czy kursy, w których biorę udział, nie zawsze związane są z zawodem, który wykonuję. Co niby mają wspólnego z pracą dietetyka umiejętności liderskie, czy coachingowe? Otóż bardzo dużo! I jedno i drugie wymaga pracy z ludźmi, zarządzania zespołem, zrozumienia ludzkich uczuć i dobrej organizacji czasu. Tylko dzięki temu, że praktycznie kończąc jeden kurs, zaczynam kolejny, „nie wypadam z obiegu”. Jestem stale na bieżąco i nie zatrzymuje się tylko na jednym działaniu, co docenili pracodawcy, gdy ubiegałam się o moją aktualną pracę. Jakiś czas po rozmowie kwalifikacyjnej dowiedziałam się od szefa, że „znokautowałam” ok. 30 kandydatów ubiegających się o moje stanowisko przez to, że nie zatrzymałam się tylko na wiedzy ze studiów, ale pogłębiam ją i poszerzam przez kusy zawodowe, a także te niekoniecznie związane z moją branżą. Umiejętności, jakie zdobyłam podczas KSM-owych wyjazdów szkoleniowych oraz organizacji niezliczonej liczby akcji – przydają mi się każdego dnia. Dzięki temu, że w KSM praktycznie ciągle są jakieś szkolenia/warsztaty, czy to wewnętrzne, czy zewnętrzne – spróbowałam wielu dziedzin i odkryłam pasje, które mam nadzieję w przyszłości staną się i moją pracą (czy może być coś lepszego niż praca, która daje radość i satysfakcję?). Pierwsze – to prowadzenie szkoleń. Podczas nich czuję się jak przysłowiowa „ryba w wodzie”. Wiem jednak, że nie odkryłabym tego, że potrafię to robić i sprawia mi to frajdę, gdyby nie uczestnictwo w warsztatach, nagrywanie na kamerze własnych wypowiedzi, czy udzielanie się w mediach. A tego nie byłoby, gdyby nie KSM. Nie zawsze ten, kto wiele mówi, ma naprawdę coś do powiedzenia. Drugim „konikiem”, odkrytym dzięki szkoleniom, jest coaching. Tuziny przeczytanych książek i każdego miesiąca coraz bliżej tego, by związać z tym swoją przyszłość i połączyć z pracą dietetyka. Nie da się? Wszystko się da, trzeba tylko odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego? fot. P. Kiliańczyk CO? JAK? DLACZEGO? Ostatnio czytałam książkę „Zaczynaj od dlaczego” Sineka Simona. Autor usilnie próbuje przekonać czytelnika, że robimy podstawowy błąd w życiu, zaczynając nasze działania od pytań: CO? i JAK?, a nie: DLACZEGO? I choć z pozoru może nie widać różnicy (przecież nikogo nie obchodzi, jak dochodzimy do celu, ważne, że jest osiągnięty), po zastanowieniu mogę się z nim zgodzić. Żyjemy szybko, łatwo, bez zobowiązań – taki model świata przedstawiają nam media i takich ludzi jest wiele wokół nas. Żyją oni, odpowiadając sobie na pytania: CO chcę osiągnąć?/mieć?/kupić? i JAK to najprościej zrobić, by nie za wiele się napracować? Jak zdobyć dobrze płatną pracę, co postawić na piedestale życia, by osiągnąć sukces? Zapominają jednak o jednej prostej sprawie – CO? i JAK? nie gwarantują nam sukcesu. Nawet, jeśli mamy dobrą pracę i ustawione życie, rodzinę, czy uczelnię, ciągle brakuje nam jednego – celu. Daje go właśnie opisywane przez autora DLACZEGO? Tylko wiedząc po co chcesz coś osiągnąć, jakie kursy, czy warsztaty są Ci potrzebne, by zostać np. lekarzem – jesteś zadowolony. Ludzie zadający sobie pytanie DLACZEGO? mają bowiem ideę i widzą świat szerzej niż inni. Po co to piszę? Tylko szaleńcy mają cel! Szkolenia, kursy, warsztaty, książki – generalnie szeroko pojęty rozwój osobisty – mają jeden cel. Jedno DLACZEGO. Osoby, które Cię do nich przekonują, czy je tworzą, to zawsze pewien rodzaj szaleńców „zafiksowanych” w jakimś temacie. Ludzi, którzy chcą nauczyć kogoś czegoś, co sami robią dobrze. Chcących naprawiać świat i dawać radość tym, co potrafią. I choć nie każda dziedzina jest dla wszystkich – warto szukać swojej drogi. Godziny spędzone przed komputerem, telewizorem, czy też na imprezie ze znajomymi – owszem, czasem ważne, lecz najczęściej przynoszą niewspółmierne korzyści. Tracimy czas, rozwijamy lenistwo, a efektywność i radość spadają. Mimo że wyjściem, czy kupnem kolejnej gry zaspokajamy CO? i JAK?, to DLACZEGO? pozostaje nietknięte… Może warto to zmienić? fot. A. Superczyńska Liczydło Jak napisałam w tytule – umiesz liczyć, licz na siebie! Być może w obecnej chwili wydaje Ci się, że wyszkolenie się na Zastępowego, czy Lidera to strata czasu, bo przecież wiedzy nie wykorzystasz nigdzie indziej niż w oddziale. Może zawsze marzyłeś o tym, by nauczyć się robić zdjęcia, ale szkoda Ci czasu na kurs fotograficzny, bo wolisz spędzić go przed komputerem. A co, jeśli gotowanie to Twoja pasja i poprzez minimalny wysiłek – czytanie książek, praktykę czy kursy kulinarne, mógłbyś zostać Kucharzem Roku i zdobyć prestiżowe wyróżnienie? Wielcy ludzie, których podziwiamy na co dzień – odkrywcy, mówcy, czy artyści – też musieli odkryć talent, jaki posiadają i szlifować go jak diament. Nikt (prócz Jezusa) nie urodził się GENIALNY i ze świetlaną wizją przyszłości. Tylko od Ciebie zależy, jak będzie wyglądało Twoje życie za 5, 10, czy 15 lat. Wolisz więc siedzieć i czekać na „gwiazdkę z nieba”, czy zakasać rękawy, zacząć działać i szukać swojej drogi życiowej/pasji/talentu – swojego życiowego DLACZEGO? Wybór należy do Ciebie! Może opowiesz mi o nim za jakiś czas, kiedy się spotkamy… Ja wiem jedno – naprawdę warto! Dietetyk. Zastępowa i Lider KSM Archidiecezji Poznańskiej, Z-ca Prezesa Zarządu Diecezjalnego KSM Archidiecezji Poznańskiej w latach 2012-2015, Z-ca Sekretarza Zarządu w latach 2011-2012, Lider Pro-life, koordynatorka poznańskiego Marszu dla Życia 2015, dawniej Prezes Oddziału KSM nr 88 w Górze No to zaczynamy! Po dwuletniej przerwie wywołanej pandemią na nowo podjąłem działania dotyczące innowacji matematycznej pt. „Umiesz liczyć? Licz na siebie”. W ramach przypomnienia wspomnę tylko, że innowacja ma na celu spotkania uczniów naszej szkoły ze znanymi osobistościami z naszego miasta, podczas których obie strony wspólnie rozwiązują zadania matematyczne. W dniu 25 stycznia uczniowie klasy 8a Jagoda Sielska, Oliwia Grabiec, Karol Błaszczyszyn, Michał Głowacz oraz Jakub Siepioła spotkali się z komendantem Straży Miejskiej w Przemyślu, panem Janem Geneją. Na początku komendant opowiedział o zawodzie strażnika i trudach pracy w tym zawodzie. Dowiedzieliśmy się również bardzo wielu ciekawych informacji dotyczących funkcjonowania naszego miasta. Pan komendant pokazał nam zasadę działania defibrylatorów AED, które zostały zamontowane niedawno w różnych miejscach naszego miasta, zasadę działania paralizatora, a także broni jaką posiada SM. Następnie pan komendant otrzymał zadania matematyczne przygotowane przez uczniów, a które dotyczyły specyfiki pracy strażnika. Poradził sobie z nimi bardzo dobrze, korzystając niekiedy z pomocy ucznia. Wiele razy podczas spotkania podkreślił, jak ważna jest matematyka w każdym zawodzie. Spotkanie było bardzo owocne, przebiegło w miłej, przyjaznej atmosferze – uczniowie z niecierpliwością czekają na kolejne. Jak widać matematyka niesie ze sobą ciekawość. A zatem, do zobaczenia wkrótce. Henryk Dryniak Jeszcze stosunkowo niedawno technologia nie była zbyt widoczna w pływaniu. Najbardziej zaawansowana elektronika jaką można było zobaczyć na treningu ograniczała się wyłącznie do trenerskiego stopera i analogowego zegara zawieszonego na ścianie. Obecnie sytuacja ta dość gwałtownie się zmienia. Weszliśmy w erę smartfonów, pulsometrów, zegarków i innych gadżetów do monitorowania treningu, o których parę lat wcześniej nawet nam się nie śniło. Czy to dobry kierunek? Powiem szczerze, że nie wiem. O ile sam jestem fanem technologii, to zaczynam mieć wrażenie, że w przypadku treningu pływackiego przynosi ona efekt przeciwny od zamierzonego. Technologiczny skok w przód często oznacza niestety (spory) treningowy krok w tył. Kto jeszcze pamięta takie stopery? Samoświadomość Proces treningowy w pływaniu składa się ze znacznie większej ilości składników niż tylko technika i kondycja. Co najważniejsze, równolegle do wspomnianych elementów, pływak powinien rozwijać umiejętności związane ze zrozumieniem treningu. Już na etapie nauki pływania, powinno uczyć się kursantów między innymi odczytywania treningu w formie pisanej, mierzenia sobie czasu na podstawie zegara (również czasu przerwy), a w trochę dalszej kolejności liczenia cyklów pływackich. Dzięki temu, po skończeniu pierwszego etapu nauki i przejścia na etap doskonalenia pływania jest już gotowy do samodzielnego realizowania prostych treningów. Samoświadomy pływak odznacza się pewnym stopniem niezależności. W sytuacji, kiedy danego dnia na brzegu zabraknie trenera, podopieczny powinien umieć zrealizować trening w 100%, zgodnie z zaplanowanymi wcześniej założeniami. Bez wymówek typu: nie umiałem, nie wiedziałem, nie rozumiałem. Zegarki, które wszystko wiedzą A teraz zobaczmy jaką jakość do treningu niechcący wprowadza technologia. Mamy zegarki do monitorowania treningu, które liczą za zawodnika praktycznie każdy parametr. Doszliśmy do etapu, że nie trzeba nawet wciskać guzika na nawrocie – czujniki odczytują wstrząsy i prawie bezbłędnie “zaliczają” kolejną długość basenu. Nie trzeba liczyć dystansu! Wystarczy odczytać go z zegarka. Czas? Mierzy się automatycznie. Cykle ruchowe? Dokładnie ta sama historia. Konsekwencją automatyzacji jest niestety to, że pływacy zwalniają się od myślenia. Sytuacje jak ta poniżej niestety zdarzają się bardzo często i sporo energii kosztuje mnie to, żeby je zwalczać. (w zadaniu gdzie celem jest jak osiągąć jak najmniejszą ilość cykli) Ja: Ile miałeś cykli? Zawodnik: Poczekaj zaraz sprawdzę na zegarku. Ja: Ale przecież miałeś liczyć sam. Zawodnik: Jak ja liczę to gubię się już w połowie. Albo poniższa rozmowa. Obecnie awansowała w środowisku już do czegoś w rodzaju anegdotki/żartu opowiadanego przy piwie, ale wiem, że wydarzyła się naprawdę. 🙂 (po wymagających zajęciach na sali na obozie kondycyjnym) Trener: I jak, Piotrek, zmęczyłeś się na treningu? Zawodnik (całkiem poważnie): Nie wiem. Zobaczę jak wrócę do pokoju (hotelowego) i zgram dane z zegarka. Pokonany dystans, czas, cykle – kontrolowanie tych parametrów to absolutne minimum jeśli chodzi o efektywny trening. I nie powinna być to robota trenera, a zawodnika. Czy zadaniem trenera jest stałe kontrolowanie jego podopiecznych, czy aby na pewno robią wszystko zgodnie z założeniami? Raczej nie, a takie lustrowanie odwraca jego uwagę od spraw naprawdę ważnych: od opracowywania koncepcji przygotowań i wybierania właściwej drogi rozwoju. Prowadzenie za rączkę Ostatnio furrorę robi bezprzewodowy system komunikacji trener-zawodnik używany głównie przy treningu technicznym. Pływak wkłada słuchawki do uszu, a trener może go poprawiać bez wyciągania z wody. Z pozoru brzmi to szalenie ekscytująco – nie trzeba marnować czasu na zatrzymywanie się, wszystko można robić “live” bez wybijania pływaka z rytmu, ale w praktyce jest to cofanie się w rozwoju. Sprowadza się to do prowadzenia podopiecznego za rączkę, które nie jest i nigdy nie było sposobem na długotrwałą poprawę techniki. Żaden pływak nie potrzebuje informacji zwrotnej od trenera co pięć sekund. Na pewnym etapie musi on “odciąć pępowinę” i nabyć wystarczająco dużo świadomości ciała, żeby być zdolnym samemu poprawiać własne błędy. Nie stanie się to od razu, ale trener właśnie po to jest, aby czuwać nad tym, żeby proces ten przebiegał sprawnie i bez zakłóceń. Kolejny popularny gadżet z kategorii prowadzenia za rączkę, to system wyznaczania tempa za pomocą światłowodów. Idea jest następująca: przed treningiem rozkładamy 25 albo 50 metrowy kabel na dnie basenu, wyznaczamy interesujące interwały i możemy pływać w tempie wyznaczanym przez zająca w postaci przesuwającego się światełka. Problem w tym, że zamiast uczyć wyczucia tempa i strategii wyścigu, gapimy się przez cały trening na przeskakującą lampkę. Wiem z doświadczenia, że umiejętność pływania na treningu z dokładnością co do sekundy nie jest niczym rzadkim nawet wśród przeciętnych pływaków. Jest to coś co stosunkowo łatwo wypracować. Nie bardzo widzę więc sens w stosowaniu tego typu pomocy, jeżeli na ścianie wisi nawet najzwyklejszy zegar. Tym bardziej że na zawodach, nikt nie rozkłada na dnie światłowodów, żeby pomóc biednym długodystansowcom. Mania prowadzenia za rączkę nie dotyka jednak tylko basenów. Na Kickstarterze można znaleźć na przykład systemy naprowadzania GPS w wyścigach open water. Wystarczy zejść odrobine z kursu, a dioda odpowiedniego koloru natyczmiast pokaże nam jak wrócić na właściwy tor. Ble. Prowadzenie za rączkę. Kiedyś jednak ptaszki muszą dorosnąć i wyfrunąć z wygodnego gniazdka. Oby nie w tym kierunku Trochę przeraża mnie fakt, że technologia staje się pretekstem do unikania myślenia. Nie chce, żebym został w tym miejscu źle zrozumiany. Obecna technologia jest niesamowita i nigdy w historii nie mieliśmy takich możliwości rejestrowania treningu – w dodatku dostępnych dla każdego. Niestety dużo energii poświęcamy na rzeczy, które nie do końca są nam niezbędne. Oprócz wątpliwości pt. “czy aby na pewno gadżety nie obniżają naszej treningowej produktywności” mam również obawy trochę bardziej romantycznej natury. Czy nadejdą czasy, gdy dojdziemy do etapu, kiedy wszystkie parametry wyświetlą nam się w okularkach i będziemy tylko maszynami do przepłynięcia odcinka w wyznaczony wcześniej sposób? Już teraz kolarze, od czasu popularyzacji pomiaru mocy, gapią się na wyścigach głównie w ekran na kierownicy. Świat dokoła się nie liczy, ważne są tylko waty, bo to one w ostatecznym rozrachunku zapewniają zwycięstwo. A gdzie w tym wszystkim radość ze ścigania? Jestem (może naiwnym) zwolennikiem teorii, że sport zaczął się wtedy, gdy dwoje ludzi stanęło po raz pierwszy obok siebie i któryś z nich powiedział: “kto pierwszy do tego drzewa”. Ścigali się dla samej frajdy, bez podtekstów i wsparcia technologii. Wiem, że radość ta wciąż jest obecna w większości z nas uprawiających sport, niezależnie od poziomu. I oby to się nigdy nie zmieniło. Napisane przez: Paweł Rurak Jeśli podobał Ci się wpis, zobacz też inne teksty poświęcone zbliżonym tematom: Keep it simple! Złota proporcja (Visited 46 times, 1 visits today)